ikona artykułu

Opss!... a gdzie opis nieruchomości?

Maj 11, 2014

Pamiętam czas, kiedy znalezienie w katastrze kilku transakcji nieruchomościami podobnymi do wycenianej było stałym, powtarzalnym elementem szacowania. Tak samo, jak zrobienie zdjęć, oprawienie skoroszytu czy wystawienie faktury. W drzwiach katastru mijałem się z wychodzącym Felkiem, spisywałem kilkanaście aktów, a potem na moje miejsce wchodził Ziutek. W dowcipach naigrywano się, że typowy inżynier rzeczoznawca nie dostrzega subtelnych różnic między bazą danych a bazą transportu samochodowego. Potem przyszedł czas pierwszych grup bazodanowych, które zaczęły dobrowolnie stowarzyszać się w celu wspólnego, systematycznego eksplorowania rynku. Wraz z grupami sygnatariuszy, zaczęły rosnąć zasoby danych i oprogramowanie, dzięki któremu ze zbioru informacji można było korzystać. Na rynku lokalnym pojawili się nieliczni wizjonerzy, którzy dość prawidłowo przewidzieli zależność zawodowego powodzenia rzeczoznawcy od jego zasobów warsztatowych. Kto miał bazę – siadał i wyceniał. Kto nie miał – musiał ją najpierw zdobyć. Pozyskanie bazy zabierało czas, więc kto miał bazę, mógł być szybszy. W ten sposób dane transakcyjne zaistniały na rynku jako towar. Świadomie pominę barwny, pionierski czas pierwszych kół gospodyń transakcyjnych, czas wzlotów i upadków. Czas, w którym rozwój towarzystw był wypadkową dojrzałości i cwaniactwa; zdolności przewidywania i ciemnoty, czy wreszcie pracowitości i śmierdzącego lenistwa własnych członków. Jak to w życiu bywa – niektóre organizacje świadomie pozbyły się co bardziej wartościowych członków (a i bywało, że własnych założycieli), by przyjąć sobie stary, sprawdzony aktyw. Niektóre do dziś odwołują się do obywatelskiego poczucia odpowiedzialności, społecznej troski o harmonijny rozwój i tak dalej… Natura nie znosi próżni. Wydaleni członkowie zaistnieli w innych ugrupowaniach. Obecnie, społeczne bazy danych konkurują ze sobą tak jeśli chodzi o zasięg terytorialny, jak i oprogramowanie, którym się posługują. Jedni wypierają drugich. Drudzy są bardziej bardziejsi niż pierwsi. Ot, życie… Jedno jest wspólne – dane.

Tkanką, miąższem i spoiwem działalności rzeczoznawców majątkowych zrzeszonych w ludowych stowarzyszeniach transakcyjnych są, jak nietrudno się domyślić, dane transakcyjne. Dane dotyczące sprzedanej wiązki praw do nieruchomości. Krótko mówiąc: kto, kiedy, komu, co, za ile i na jakich warunkach sprzedał. Do tego teoretycznie cała masa dodatkowych danych przedmiotowych i podmiotowych.

Skoro obowiązujące prawo przewiduje dla sprzedaży praw do nieruchomości wyłącznie formę aktu notarialnego – naturalne jest, że wszelkie informacje o nieruchomości winny jak wół stać w akcie notarialnym.

Bierzemy zatem przed nos akt notarialny. Mamy nadzieję, że jego lektura pozwoli nam poznać cechy nieruchomości, cenę, oraz okoliczności zawarcia umowy. Tymczasem jego szczegółowość jest dalece inna. Oto dowiadujemy się bardzo dokładnie kiedy (i w formacie daty i słownie); dowiadujemy się kto i o jakim nazwisku (nieraz odmienionym przez kilka przypadków); dowiadujemy się przy tym, że używający imienia Jan, (które obecnie wymawia się „hans”) jest osobiście notariuszowi znany; i że napisany przez małe „h” zamiast duże, co jest omyłką oczywistą pisarską i że na stałe mieszkający w Honolulu z wyłączeniem zim, które spędza w Hondurasie – sprzedaje nabywającemu za cenę tylu-a-tylu złotych polskich nieruchomość.

Skrobiemy się w podbródek… jaką nieruchomość? Ano opisaną w paragrafie następnym tego aktu. Idziemy do paragrafu następnego. Ten informuje nas lakonicznie, że chodzi o nieruchomość, dla której urządzona jest księga wieczysta o zmigrowanym numerze takim-to-a-takim. Ilość zer w tym numerze przyprawia nas o oczopląs. Nie muszę tłumaczyć, że w idiotycznie sformatowanym raporcie elektronicznym księgi wieczystej figuruje zwykle sto numerów wzmianek i „dezetkawu” rozrzuconych po milionie pustych kratek, a dopiero gdzieś pomiędzy kratkami – adnotacja, że np. trzydzieści działek gruntowych zabudowanych jest łącznie biurowcem o obszarze 1,7 hektara (wiadomo, że obszary biurowców podaje się w hektarach). Na domiar złego – wraz z przynależną piwnicą.

Co bardziej wnikliwi badacze operatu ewidencyjnego sięgną wówczas po inny dokument zmiany – wypis z rejestru budynków. Stamtąd,  przy odrobinie szczęścia, będą mogli pozyskać informację o powierzchni zabudowanej obiektu. Jakiego obiektu? Naturalnie niemieszkalnego. Niemowlę przecież wie, jaki to jest obiekt niemieszkalny.


Strony: 1 2 3 4 5 6